Son

czwartek, 3 marca 2016

Hej Wszystkim!

Wiem, że dość długo mnie tu nie było, ale powracam. A wraz ze mną moja przyjaciółka, Sara. Będziemy pisać teraz wspólnie. Nie są to jednak jedyne zmiany. Tematyka bloga również się zmienia. Nie będziemy pisać już o Percy'm Jacksonie tylko o Teen Wolfie, dlatego gorąco zapraszamy ;)

niedziela, 24 maja 2015

Rozdział 4- Wataha nadchodzi

Lydia uchyliła ciemne, zniszczone drzwi po czym jej oczom ukazał się duży zagracony pokój. Gdy przekroczyła próg świeczki zaczęły same płonąć tworząc drogę do dziwnej postaci siedzącej na krześle. Minęło kilka sekund za nim potomkini Hery poruszyła się i zaczęła iść w kierunku postaci. Zatrzymała się gwałtownie. Teraz doskonale widziała kto tam siedzi. Była to mumia, która niespodziewanie poruszyła się, a w miejscu gdzie powinny znajdować się gałki oczne, były dwie świecące na niebiesko kule. Mumia otworzyła usta przez, które wydobył się zielony dym i rzekła:
-Jestem duchem Delf,
Ustami feba Apolla,
Pogromcy potężnego Pythona...
Ekhem....Ekhem- wyrocznia odkaszlała, po czym wstała- Dobra walić jakieś tam głupie formułki, mów czego chcesz?
-Yyy, nie sądziłam, że będzie tak łatwo, ale okej. Kilka dni temu dowiedziałam się, że jestem córką Hery, nie mam pojęcia jak to w ogóle jest możliwe, bo z tego co wiem Ona nie może mieć półboskich dzieci... no i wszyscy chcą teraz mojej śmierci, żeby zachować równowagę czy jakoś tak i nie wiem co mam zrobić.
-Daj się zabić i będzie po sprawie- odrzekła- Nie no, ale tak serio mówiąc, coś mi tu nie pasuje, ktoś chce rozpętać wojnę pomiędzy Bogami, a jego narzędziem jesteś Ty, a jeżeli tego zbyt wcześnie nie wyjaśnimy to będziemy mieli spory problem- Wyrocznia usiadła na krześle i głośno westchnęła, po czym z jej ust znowu zaczął wydobywać się zielony dym- Wataha z Beacon Hills nadchodzą z pomocą, udacie się na północ do Mrocznych Krain, nie dajcie się zwieść Mgle- jej oczy poczarniały, a w pokoju nagle zapanowała głucha ciemność. Lydia ze strachu wydała zgłuszony krzyk, chwytając się za głowe i upadając na ziemie. Leo wpadł do pokoju i wyprowadził z Niego dziewczynę.
-Aż tak było źle kochanie? - zapytał.
-Stul się Valdez - warknęła- Zwołaj zebranie za 15 minut w salonie.

Wszyscy już siedzieli wokół wielkiego brązowego stołu, gdy Lydia przekraczała próg. Zamurowało ją gdy zobaczyła kto siedzi koło Chejrona.
-Co ona tu robi? - krzyknęła potomkini Hery.
-Spokojnie Lydia, Clarisse już nic Ci nie zrobi- odrzekł centaur- Usiądź- wskazał ręką stare, brązowe, pasujące do stołu krzesło.
-Nie, podziękuje- rzekła z irytacją- Dobra, szybko i zwięźle, nie ma sensu tracić czasu. Wyrocznia powiedziała mi, że ktoś robi nas wszystkich w konia, że nie ma szans na to, żebym była córką Hery, ktoś chce po prostu rozpętać wojnę pomiędzy Bogami, a do tego chce wykorzystać mnie. Mówiła o Mrocznych Krainach, że mamy udać się na północ i że jakaś wataha z Beacon Hills idzie nam z pomocą czy jakoś tak.
Percy patrzył się na nią jak na jakąś wariatke.
-Chejron i co teraz ? co mamy robić?
Centaur wbił wzrok w Lydie. Widać było, że doskonale nie wie co robić.
-No cóż, nic innego nam nie pozostało jak czekać, aż wataha o której mówiła Wyrocznia się nie pojawi.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Przepraszam Was strasznie, że tak dawno nic nie dodawałam, ale postaram się zrehabilitować :*
Rozdział troszkę krótki, ale mam nadzieje, że mi wybaczycie :D
~Malia




sobota, 21 marca 2015

Rozdział 3- ,,Przeklęte dziecię''

Słońce zachodziło, gdy wyszli z lasu.
-Wszystko okay?- zapytał Percy.

-Pewnie- skłamała Lydia.
Był piękny letni dzień. 23 sierpnia, za dwa dni Lydia kończyła 17 lat. Jej pierwsze urodziny w Obozie Herosów. Nie wiedziała czy ma się z tego cieszyć czy wręcz przeciwnie. 
              
    Gdy szła obok Percy'ego w stronę Wielkiego Domu w jej głowie tworzył się plan ucieczki.
-Nie możesz znowu uciekać, dość uciekania- skarciła się.

-Mówiłaś coś?
-Nie, nie- skłamała po raz kolejny tego dnia. 
Byli gdzieś około 100 metrów przed Domem, gdy wybiegła z niego Annabeth. Mam przerąbane- pomyślała Lydia. Lecz ku zaskoczeniu, dziewczyna przytuliła mocno ją mocno do siebie.
-Dzięki Bogom! Nareszcie się odnalazłaś- powiedziała Annabeth, zadowolonym tonem- Chodźmy wszyscy na Ciebie czekają.
-Wszyscy? Czyli kto?- zapytała Lydia, lecz nie usłyszała odpowiedzi.
Po kilki minutach weszli do salonu w Wielkim Domu. Chejron siedział na swoim miejscu, ale nie był sam. Obok niego siedział satyr Grover, którego Lydia niedawno poznała. Naprzeciwko stołu siedział 'ulubieniec' Lydi- Jason, wraz z Piper, Hazel i Frankiem. Co zaskoczyło ja najbardziej? To, że chłopak którego chciała przeprosić kilka dni wcześniej siedział w tym salonie, wpatrując się w nią  z łobuzerskim uśmiechem- Leo. Dziewczyna w dniu, kiedy go poznała miała nadzieję, że więcej go nie spotka, ale to, albo raczej kto sprawił, że heroska miała wrażenie ,że zaraz zemdleje była osoba, która siedziała obok Leona. Reyna. Pretorka z Obozu Jupiter. Jeśli odwiedziła ich obóz to oznaczało, że sprawa Lydi jest naprawdę poważna. Wszyscy wstali i ukłonili się jej łącznie z Percy'm i Annabeth.
-Córka Hery, przeklęte dziecię- oznajmił chrapliwym głosem Chejron wskazując na Lydie. Nie wiedziała ile czasu minęło za nim zareagowała.
-Czy wyście wszyscy zwariowali?- wrzasnęła- Jakim cudem mogę być córką Hery? Przecież doskonale wiecie, że Hera nie może mieć półboskich dzieci.
Lydia opadła na krzesło. O wiele za dużo wydarzeń jak na jeden dzień- pomyślała. W pokoju zapanowała cisza. Pozostali bali się odezwać. Zapach starych książek roznosił się po salonie. Kolejny ulubiony zapach z dzieciństwa Lydi. Odechciało się jej żyć. Bo co jeśli całe jej dotychczasowe życie było iluzją? Fikcją stworzoną przez Bogów. Wszczepioną do jej mózgu, gdy była mała. By myślała, że miała kochająca rodzinę, dom, przyjaciół. Po prostu wszystko co potrzebne do szczęścia. Lecz skoro faktycznie jest córką Hery- bogini małżeństwa, dozgonnej wierności swojemu mężowi, to Lydia nie miała prawa się urodzić. Jednak dziewczyna się urodziła. Była wybrykiem przyrody. Jeśli inni Bogowie się o tym dowiedzą, jeśli dowiedzą się, że Hera nie dotrzymała wierności Zeusowi, wtedy rozpęta się piekło. Lydia doskonale wiedziała, że jest tylko jedno wyjście z tej sytuacji.
-Chyba każdy wie, że mamy tylko jedno wyjście- powiedziała, serce zaczęło jej mocniej bić.
-Nie? Czy mogłabyś nas oświecić?
-To chyba jasne. Musimy ją zabić.
Lydia gwałtownie odwróciła się. Za nią stała dziewczyna trzymająca miecz w swojej prawej ręce. Jej brązowe włosy opadały na zbroję. Nim córką Hery się spostrzegła dziewczyna szybkim ruchem chwyciła ją i podstawiła miecz pod gardło.
-Clarisse! Nawet się nie waż jej tknąć! - krzyknął Percy i rzucił się w ich kierunku na ratunek.
-Stój! Chyba, że chcesz dostać głowę tej laseczki na osobnym talerzu- zaśmiała się żałośnie Clarisse-Doskonale wiemy, że ona musi umrzeć, jeśli inni bogowie się o tym dowiedzą wszyscy umrą. Gaja, tytani wykorzystają to i powstaną po raz kolejny. Wszyscy na tym stracimy. To tylko jedna głupia heroska. Nic nam po niej. Więcej przyniesie nam strat niż pożytku. Sami się zastanówcie.
-Zrób to- pisnęła Lydia, zaciskając zęby. Próbowała powstrzymać łzy, ale jedna zdążyła już spłynąć po jej policzku. Bała się. Naprawdę się bała. Nigdy nie potrafiła tego przyznać, ale teraz z całego serca mogła powiedzieć, ze strach zżerał ją od środka. 
Zapanowała grobowa cisza. Nie trwała długo. Po całym domu przetoczył się krzyk Lydi, gdy Clarisse wbiła jej nóż w brzuch.
                 
                 


Ciemność. Pusta. Głęboka. Czarna. Ciemność. To pierwsze co zobaczyła Lydia po przebudzeniu. Wydawało jej się, że umarła, gdy nagle wszystko rozbłysło i znowu była w Obozie Herosów w Wielkim Domu, leżąc na podłodze w salonie. Wszyscy zebrali się wokół niej. Ktoś wyciągnął miecz z jej brzucha. Nic nie poczuła. Ktoś podniósł ją. Nie mogła zobaczyć kto to był, przez rozmyty obraz. Następne godziny były męczarnią. Ciągle odzyskiwała przytomność na kilka sekund po czym znowu zatapiała się w ciemności i tak w kółko, przez dobrą dobę.
-Lydia- usłyszała natarczywy głos.-Lydia, obudź się- poczuła, że ktoś nią szarpie. Poruszyła powiekami. Zobaczyła tylko rozmazany obraz osoby, która siedziała obok jej łóżka. Była w miejscu gdzie w Obozie herosów trzymano ranne osoby. 
-Lydio, słyszysz mnie?- był to chłopak o czarnych, kędzierzawych włosach, Leo. Lydia kiwnęła głową, po czym chłopak zaczął mówić dalej.
-Musisz wstać. Wiem, że to głupie zważywszy na twój stan, ale chyba wiem jak Ci pomóc- Lydia słysząc ostatnie zdanie chłopaka nie spokojnie poruszyła się.
-Spokojnie-przemówił znowu- Nie mam zamiaru Cię zabijać. Na strychu w Wielkim Domu jest ktoś, albo coś... nie mam pojęcia jak to nazwać... Mniejsza z tym, po prostu ktoś kto może ci pomóc.
Lydia bez namysłu gwałtownie wstała po czym upadła na ziemię. Poczuła lodowatą podłogę na swojej twarzy. Przeszedł ją dreszcz.
-Czekaj, pomogę Ci- zaproponował Leo i zaczął pomagać jej wstać, ale dziewczyna odtrąciła go. Chwyciła się oparcia łóżka i po kilkunastu sekundach wstała. Teraz lepiej mogła dostrzec pomieszczenie w którym się znalazła, a także cały tłum gapiów skierowany w jej stronę. Spojrzała w dół i podniosła swoją koszulkę. W miejscu gdzie kilka dni temu znajdował się sztylet była teraz malutka blizna.
-Jakim...-wychrypiała Lydia.
-Nektar i ambrozja robią swoje... Lepiej już chodźmy- powiedział Leo.

        Po paru minutach stali przed wejściem na strych.
-Idź tam, ale błagam Cię nie padnij na zawał. Jak stamtąd wyjdziesz i będziesz w stanie porozmawiać to wiesz gdzie mnie szukać- ostrzegł ją Leo.
-Wielkie dzięki za wyjaśnienia i złote rady panie Wszechwiedzący- odrzekła z irytacją Lydia, wchodząc na strych.



sobota, 14 marca 2015

Rozdział 2- 'Mój świat rozpadł się na milion kawałków...'

-Chejron!- zawołała Lydia. - Chejron do jasnej cholery, gdzie jesteś ?- zero odzewu. Dziewczyna krążyła po pokojach w poszukiwaniu centaura. Weszła do salonu i tam go zobaczyła. Siedział nieobecny przy stole i wpatrywał się w okno.
-Chejron- szepnęła. -Co się stało ? 
-Usiądź, chyba musimy poważnie porozmawiać- powiedział. Lydia poczuła mdłości, pierwsze co przyszło jej do głowy to to, że Annabeth na nią naskarżyła. Miała ochotę stamtąd uciec jednak stwierdziła, że wysłucha Chejrona i usiadła na przeciwko niego.
-Przed chwilą miałem nietypowego gościa- zaczął. - Był to Zeus, jak sama wiesz jest on władcą Olimpu, najwyższym i najważniejszym z Bogów, dostałem od niego wiadomość. Możesz się domyślić, że niezbyt dobrą..
-Czy mógłbyś przejść do sedna?- zapytała Lydia.
-Proszę Cię dziecko, nie przerywaj mi. Nawet nie masz pojęcia jak trudno mi jest powtórzyć to co Zeus mi powiedział -burknął-Po tym co mi przekazał mam przypuszczenia, kto jest twoim boskim rodzicem.-mówił dalej Chejron. Z każdym słowem Lydia zaczynała się co raz bardziej bać. Teraz wiedziała, że na pewno nie chodzi o to, ze po raz kolejny złamała rozkazy Annabeth, ale o coś znacznie gorszego.
-Zeus - kontynuował Chejron-  powiedział mi, że stanowisz dla obozu, dla Bogów, dla ludzkości ogromne niebezpieczeństwo- przerwał- Lydio... Zeus kazał mi Ciebie zabić.
Lydia poczuła się jakby ktoś wbił jej nóż w plecy. Ból był tak autentyczny, że obróciła się by sprawdzić czy rzeczywiście ostrze nie tkwi w jej plecach. Wstała. Czuła pustkę w głowie, nie wiedziała co ma powiedzieć.
-Lydio, proszę Cię usiądź- szepnął, ze stoickimi spokojem centaur.
-NIE!- wrzasnęła Lydia i wybiegła z salonu. Na korytarzu spotkała Percy'ego, Annabeth i Jasona. Wszyscy wpatrywali się w coś nad głową Lydii. Nie zatrzymała się, biegła dalej. Wypadła z domu. Wszyscy obozowicze przerwali swoje zajęcia i patrzyli na coś nad jej głową. Nie wiedziała do kogo może uciec. Nie miała nikogo, żadnych prawdziwych przyjaciół, żadnej rodziny. Podjęła może samobójczą decyzję. Ruszyła naprzód i wbiegła do lasu. 

               Czuła gałęzie, które uderzały o jej twarz. Potknęła się na korzeniu jednego z drzew i upadła. Łzy polały się z jej oczu. Podniosła się i biegła dalej. Nie miała pojęcia kiedy pojawiło się przed nią jezioro. Odetchnęła z ulgą gdy zauważyła, że to nie było jezioro kajakowe. Wreszcie przez chwilę mogła zostać sama. Usiadła nad brzegiem, na dużym szarym kamieniu. Ściągnęła buty i zamoczyła nogi w lodowatej wodzie. Przeszedł ją dreszcz, wspomnienia z dzieciństwa znowu wróciły. Wsłuchała się w śpiew ptaków i jęki potworów, które dobiegały z lasu. Nachyliła się nad wodą i zobaczyła kropelki krwi wpadające do jeziora. Dziewczynie zawirował świat, po czym zemdlała. 

            Nie wiedziała ile czasu minęła, gdy usłyszała znajomy głos.
-Lydio- powiedział chłopak- Lydio, prosze Cię obudź się- Lydia miała wrażenie, że chłopak prawie płacze. Otworzyła oczy. Ujrzała Percy'ego, który trzymał ją na kolanach. Zamrugała. Wydawało jej się, że śni, ale nie to był naprawdę on. Miała głowę opartą na jego ramieniu. Nie zauważyła nikogo więcej. Byli sami.
-Dzięki Bogom!- powiedział uradowany Percy- Wszyscy Cię szukają!
-Co się stało?- zapytała Lydia.
-O to samo chciałem zapytać Ciebie. Wybiegłaś cztery dni temu przerażona z Wielkiego Domu i tyle Cię widzieliśmy-oznajmił.
-Cztery dni? Chyba sobie żartujesz- szepnęła.
-Mówię prawdę, ale chyba obydwoje wiemy, że to nie jest teraz najważniejsze.- powiedział, po czym pomógł wstać Lydii.
-Chejron Ci powiedział?
-Owszem. Wiem co nie co o twojej przyszłości. Na przykład, że twoja matka była wiejską czarownicą, zgadza się ?
-Skąd wiedziałeś?
-Mam swoje źródła, zresztą nie ważne-odrzekł- Najpierw zastanówmy się dlaczego Zeus kazał Cię zabić...
-Ja chyba wiem, dlaczego..- przerwała mu Lydia.
-Jeśli coś wiesz co mogłoby nam pomóc to rozwiązać to powiedz. Możesz mi ufać. Umiem dochować tajemnicy- patrzył jej prosto w oczy. Poczuła, że mówi prawdę i faktycznie może mu zaufać.
-Dobrze, tylko proszę Cię... nie zmieniaj swojego zdania na mój temat po tym Co ci powiem.
-Okay- zgodził się Percy.
-Gdy byłam dzieckiem przeklęto mnie.
-Ahh, to by tłumaczyło twojego boskiego rodzica-szepnął.
-O czym ty mówisz? Jakiego boskiego rodzica?-Lydia czuła jak tętno jej przyśpiesza.
-Nie zauważyłaś tego wielkiego świecącego znaku nad twoją głową, gdy wybiegłaś z salonu w Wielkim Domu?- patrzył na nią z niedowierzaniem.
-Nie.
-W takim razie wracajmy do obozu, wszyscy się o Ciebie martwią. Tam porozmawiamy i wszystko Ci wyjaśnimy.
 
*******************************************************************
Hej Hej!
I jest rozdział drugi!
Komentujcie i piszcie jak wam się podobało! :D
~Malia



sobota, 7 marca 2015

Rozdział 1- 'Kędzierzawe czarne włosy i piękne brązowe oczy..'

Stali w milczeniu na Wzgórzu Herosów wpatrując się w Lewis'a.
-Mów co się stało- przemówił w końcu Jason.
-Kilka godzin temu, zaraz po tym jak...- zaczął Lewis.
-Stój- przerwała mu Annabeth.- Lydia idź do Wielkiego Domu i powiadom Chejrona, że już wróciliśmy.
-Ale..- próbowała Lydia.
-Bez dyskusji! Już Cię tu nie ma!- Annabeth prawie krzyczała.
Lydia wiedziała, że i tak nie wygra z córką Ateny, więc odwróciła się i ruszyła w kierunku Wielkiego Domu. Minęła Sosnę Thalii i spiżowego smoka. Na boisku do siatkówki właśnie rozgrywał się mecz między dziećmi Demeter, a dziećmi Hermesa. Lydia nie dała rady patrzeć na ich szczęście wymalowane na twarzy, więc odwróciła wzrok i dostrzegła Jezioro Kajakowe. Tam natomiast świetnie bawili się potomkowie Hestii. Mam dość, Matko czy tam Ojcze- pomyślała- Czy nie mógłbyś mnie w końcu uznać?. I w tym momencie wpadła na coś po czym runęła na ziemię.
-Oj, przepraszam- powiedziało coś, albo raczej ktoś, wyciągając rękę w kierunku Lydii. Był to chłopak, którego wcześniej na pewno nie widziała w Obozie.
-Eeee..yyyyy...- Dziewczyna nie mogła dostrzec, dzięki komu właśnie upadła na ziemię, przez świecące prosto w jej oczy słońce. Zaczęła wstawać, chciała zobaczyć kto będzie jej obiektem wybuchu złości.
- Pozwól, że pomogę Ci wstać. - Mimo tego, że Lydia chciała zaraz wyrzucić z siebie całą złość zebraną od ostatniej 'rozmowy' z Annabeth na niego, skorzystała z jego pomocy. Pomógł jej wstać i dziewczyna mogła dokładniej przyjrzeć się chłopakowi.
- Nie ma za co- dodał z łobuzerskim uśmiechem.
- Nie zważając na to, że to przez Ciebie upadłam to dziękuje- burknęła.
- Jestem Leo- przedstawił się chłopak. Miał kędzierzawe czarne włosy i piękne brązowe oczy... Przestań, skarciła się Lydia.
- Sorry, ale nie mam czasu. - wyminęła chłopaka, i ruszyła w kierunku Wielkiego Domu. Ale jestem głupia, pomyślała i zatrzymała się. Odwróciła się w kierunku gdzie stał przed chwilą Leo, ale już go nie było. Poczuła wyrzuty sumienia. Postanowiła, że jeszcze dzisiaj odnajdzie tego chłopaka i przeprosi go za swoje zachowanie.
- Idiotka ze mnie - szepnęła i pobiegła. Minęła budynek w którym jak co dzień odbywały się lekcje plastyki. Prowadzący zajęcie, grupowy domku Apollina, Will machnął do Lydii. Dziewczyna odmachała mu i biegła dalej.

             Po kilku minutach stała przed Wielkim Domem. Był piękny jak zawsze. Kwiaty widniejące w oknach prezentowały się wspaniale. Zapach starych książek wydobywał się z otwartych drzwi. Niebieska farba na ścianach domu wyglądała jak świeżo pomalowana. Lydia weszła na drewniane schody prowadzące do domu. Stanęła przed drzwiami. Było jakoś za cicho. Poczuła się jakby nie powinna tam wchodzić, ale jednak zrobiła to.
- Chejron!- zawołała. Nic. Cisza.- Chejron!- spróbowała znowu. Jedyne co usłyszała to echo odbijające się od ścian. Coś się stało, pomyślała.



_________________________________________________________________________________

I jest pierwszy rozdział :D Piszcie w komentarzach jak Wam się podobało. 
Uzasadniona krytka mile widziana ;) To do następnego weekendu. :) 
~ Malia

piątek, 27 lutego 2015

Prolog- "Jak to się wszystko zaczęło..."

1 minuta. 2 minuta. 3 minuta. Nic. Kompletnie nic. Zero odzewu. Żadnego znaku. Lydia podjęła szybką decyzję i ruszyła wzdłuż ulicy:
-Annabeth mnie zabije- pomyślała.-Zresztą to nie pierwszy raz- zaśmiała się pod nosem. Biegła dalej, odrzucając na bok wszystkie myśli. Czuła jak powiew zimnego wiatru rozwiewa jej włosy. W powietrzu roznosił się zapach benzyny. Ulubiony zapach Lydii. Przypominało jej to dzieciństwo. Mimo tego, że nie miała wtedy łatwo uśmiechnęła się na myśl wspomnień gdy była mała. Tata. Mama. Siostra. Dom. Przyjaciele. Morze. I...
Przykucnęła dopiero za rogiem, nasłuchując odgłosów walki. Nic, kompletna cisza. Poczuła ulgę, ale zarazem strach. Coś tu było nie tak. Nagle usłyszała kroki. Ilu ich było ? Dwóch? Trzech ? Może czterech?
-O nie- szepnęła Lydia. Poczuła, że ktoś łapie ją za jej ukochaną pomarańczową koszulkę i podnosi do góry. Lydia ujrzała dziewczynę, z blond kręconymi włosami i przenikliwymi, szarymi oczami. Wiedziała już co ją czeka.
-Stolker! Ja Cię kiedyś zabije! Czy ty chociaż raz nie możesz mnie posłuchać? Jesteś dopiero w obozie od 2 miesięcy! Masz się cholera jasna na razie przyglądać! Czy ja Ci już tego nie tłumaczyłam z 1000 razy?- Annabeth wrzeszczała na Lydię.
-No tak.. no przepraszam.. nie przemyślałam tego..- wydukała Lydia.
-Może dokończycie tą pogawędkę w drodze powrotnej- przerwał im chłopak z blond włosami. Był to Jason. Lydia zbytnio dobrze go nie znała. Ciągle tylko budował świątynie, podróżował między Obozem Herosów, a Obozem Jupiter, a także spędzał czas ze swoją dziewczyną. Lydie jakoś nie ciągło do tego, żeby go poznać.
-Jason ma racje- tym razem odezwał się Percy, który stał tuż obok Annabeth.
-Okay, macie rację chodźmy-powiedziała Annabeth.
 Po około 30 minutach byli z powrotem w Obozie Herosów. Cała czwórka dostrzegła biegnącego w ich kierunku Lewis'a.
-Co się stało?- zapytał Percy.
-Mam złe wiadomości- odpowiedział Lewis.

___________________________________________
Mam nadzieję, że się Wam spodobało.
Jeśli możecie zostawcie komentarz z opinią :)
~Malia